czwartek, 18 grudnia 2014

Wszystko przemija. My, czas, życie. Co po nas pozostanie? Nagrobek? Pusty dom? Rzeczy? Co zagości w sercu naszych bliskich? Chcę znać miejsce dokąd pójdę, gdy już żaden wdech powietrza nie zaszczyci mego ciała.
Cisza.
Zupełna.
Spokój.
Czas.
Ja śnię. Ja śnię zamiast żyć. Kiedy się obudzę? Kiedy wreszcie zacznę żyć? Ja wiem, że sama powinnam się o to starać, ale… coś we mnie umarło. I gdy pytam o powrót dożytych, nie słyszę odpowiedzi. Wciąż śnię? Chciałabym cofnąć czas. Albo opuścić samą siebie. Znaleźć nowe ciało, być kimś innym, nie żałować przeszłości, oddychać, a nie dusić się. Po prostu być… Być. Nie istnieć, być. Ciekawe kiedy zacznę.
Zwariuję.

piątek, 12 grudnia 2014

Nie chcę...
Nie umiem...
Nie dam rady...
Boję się...
I tak mi się nie uda...
Po co ryzykować...
Kogo to interesuje...
.
.
.
.
.
.
.
.

Dlaczego to wszystko musi się powtarzać? Dlaczego zawsze, gdy ma się tą swoją wysepkę szczęścia nadchodzi "coś" w postaci ogromnej fali i zalewa ją całą? Wszystko powraca, nie ważne co by to było. Wróci ze zwiększoną siłą, aby jeszcze bardziej zrujnować to co zrujnowane. Już chyba nawet nie potrafię tak naprawdę oddychać. I gdzie ta radość z życia, którą nam tak obiecywali? Gdzie to całe „przeznaczenie”? Czy moim losem jest naprawdę bycie wieczną czarną dziurą bez krzty szczęścia? Nawet jednego promyczka…? A więc utopmy się wszyscy…

czwartek, 11 grudnia 2014

Nawaliłam. Znowu. Kiedy wreszcie przestanę robić z siebie pierdołę i zacznę dbać nie tylko o swoje interesy, ale też mojej rodziny? To okropne, gdy wiesz, że coś się sypie z twojej winy. I znowu to uczucie ogarniające mnie od środka, wyżerającą mnie jak kwas. Jak przestać odczuwać, wciąż żyjąc? Źle mi. Smutno mi. Ja nie chcę nikogo obciążać, bo już wystarczająco to robię. I znowu Cię ranię tymi słowami. Już nawet nie będę przepraszać, bo jak już się to robi, oznacza to, że się więcej ów zachowanie nie powtórzy. Jak pięknie widzisz na załączonym blogu, ja co chwila Cię ranię. To smutne, gdy budzę się z pustką w sobie, męczę się wszystkim – nie fizycznie lecz psychicznie – i staram się trwać, chociaż co raz częściej brak mi sił. Ile to jeszcze potrwa? Dlaczego muszę to wszystko znosić? Może jest jakiś sposób, aby to zło choć troszkę złagodzić? Ja już sama nie wiem. Moje siły są na wyczerpaniu. Skąd mam wziąć nowe, skoro stale są przeszkody? Dzisiejszy dzień… Boże, ja znowu zawiodłam! Teraz zrujnowałam wszystko. Wykańczam wszystkich, a dzisiaj dobiłam… Mamo przepraszam… Gdybym mogła cofnąć czas… Dlaczego takich kretynów jak ja dopuszczają do tak ważnych spraw? Winny jest święty, a ofiara katem. Znów odebrałam Wam nadzieję, znów zasiałam chaos, znów przywróciłam u Was strach, znów nie mogę wziąć się w garść. To gdzie ten szpikulec do lodu? Coś mnie boli. Tak bardzo od środka. To nie jest ból fizyczny, a jednak tak silny. Co jeszcze? Co jeszcze musi się stać, żeby jeszcze bardziej zrujnować to, co już i tak jest zrujnowane? Dlaczego po prostu wszyscy kurwa nie mogą być szczęśliwi? Dlaczego teraz? W takim momencie? Wszystko się psuje? Gdy muszę wziąć się za siebie, wciąż są te przeszkody, po których nie mogę wziąć się w garść? Chcę uschnąć jak ta biała róża, którą Ci podarowałam. Wciąż będę, ale ususzona. Nie, nie chcę. Ja już ni e mogę dać sobie z tym wszystkim rady? Czy ja znajduję się na jakiejś cholernej pustyni? Jestem martwa, chociaż żyję. Dość. 

czwartek, 4 grudnia 2014

Coś ze mnie uciekło. Przynajmniej takie mam wrażenie. Nie wiem co się dzieje i o co tak naprawdę mi chodzi. Czuje się źle, czuje się podle, czuję się wszystkiemu winna, czuje się samolubnie. Ja, ja, ja. Ciągle coś mi nie pasuje. Gdzie ten szpikulec, który w wyobrażeniach wbijam sobie w serce? Taa… Mam chore myśli. W sumie to nawet nie wiem co teraz piszę. W środku czuję się jak pieprzona pustynia. Pusto. Chyba to „coś” o czym pisałam na początku to właśnie te wszystkie emocje. Czytałam mój dziennik z przed dwóch lat. Boże… Wtedy było dużo gorzej niż jest teraz. Jednak mimo wszystko nadal jestem tym wyschniętym drzewem wyjedzonym od środka przez korniki i tylko blokującym miejsce. Hej drwalu! Zetnij mnie. Pozostanie po mnie pień. Jakiś ślad dla tych, którzy lubili czasem przy mnie posiedzieć. Przecież wciąż będę z Wami, tylko w inny sposób. Nadal będę… Tak wiem. Wiem, że teraz Was ranię, wiem… Przepraszam. Tak bardzo przepraszam… ja już nie wiem czego chcę. Przeczę sama sobie. Nie chce odchodzić, ale jednocześnie chce. To w ogóle możliwe? Mam dość. Ten cały pierdolnik w samej mnie. Ja już nie jestem w stanie go sama ogarnąć. Owszem, pomaga mi przy nim stos ludzi, ale czy to ma sens skoro nie ma rezultatów? Ostatnio zdałam sobie sprawę, że chyba powinnam zgodzić się, aby oddano mnie do „szpitala”. Wtedy problem z głowy. Nie będzie trzeba się martwić. Ale ja się nie zgodziłam na to. Chcę być problemem? Niee… Czy może jednak tak? Pogubiłam się… Nie wiem nawet o co mi teraz chodzi. Nie umiem wziąć się w garść, a każę robić to innym. Nienormalne. Hipokryzja obecna wszędzie i zawsze. 

środa, 3 grudnia 2014

Czas płynie, a ja mam wrażenie, że zostaję za nim w tyle. Tyle się w końcu dzieje, a 99% wydarzeń mnie omija. Czuję się odizolowana od wszystkiego, niepotrzebna, nietolerowana… pewnie to kolejne moje nieuzasadnione urojenie, chociaż w każdym z nich jest choć troszkę prawdy. Brzmi znajomo, huh? Nie wiem dlaczego, ale chcę wszystkich przepraszać, a tak naprawdę nie wiem za co. Po prostu czuję się cholernie winna wszystkiemu i to mnie dobija. Nie czuję się z tym zbyt dobrze. Koszmarnie wręcz. Nawal co raz bardziej. Nie wiem jak mam funkcjonować w przyszłości. Tak bardzo się jej boje. Już teraz każą mi o niej decydować, a ja nawet nie wiem co będę robić wieczorem. To jeszcze bardziej mnie przeraża. Nie umiem podejmować decyzji, a co dopiero takich, które decydują o moim losie, którego nawet wizja mi się nie przyśniła.
Melancholia. Uważam ją za dobry humor. Bo przecież źle nie jest. Po dłuższym namyśle to nawet ją lubię. Czuję się w niej… bezpiecznie? Sama już w sumie nie wiem co o tym sądzić. Nie jestem jakimś znawcą, ale przecież powinnam siebie znać. Tylko z tym to tak nie do końca. Mam wrażenie, że jestem zupełnie innym człowiekiem, niż byłam kiedykolwiek. To dość dziwaczne, bo przecież ja to ja i sobą jestem zawsze. Gubię się nawet w tym. Nie wiem do czego to wszystko zmierza. Moje przemyślenia, moje działania, moje życie… Co będzi e wtedy? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć. Ale nie uciekne przecież przed przyszłością. Szkoda…
Czas wziąć się w garść i ŻYĆ! Żyj moja droga, żyj!

Żyję…

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Czasem w życiu już tak jest, że nadchodzą takie dni kiedy czujemy się jak ostatnie ścierwo.  Tych dni jest ostatnio zbyt dużo. Przywykłam do nich? Czy może po prostu ignoruje jak ¾ pozostałych spraw? Ja już sama nie wiem o co mi właściwie chodzi. Pojawiają się kolejne wątpliowści. Tak naprawde teraz nie jestem w stanie podjąć żadnej decyzji. Przyszłość nie jest pewna. Nawet ta najbliższa. Kolejny dzień jest dla mnie okropny. Boję się go. Nie wiem co mnie czeka, co będę musiała zrobić, czemu stawić czoła… Boję się pójść spać. Jak się obudzę – witaj nowy dniu! Podczas snu – witajcie koszmary! Już sama nie wiem czego tak naprawdę chcę. To mnie męczy. Sprawia, że czuję się nie tylko niesamodzielna i uzależniona od innych, ale też obca. Nie obca dla ludzi, lecz dla samej siebie. Nie poznaję tej osoby, którą jestem. Zmienić się nie mogę. Próbowałam… Więc co mam teraz zrobic? Na to też nie odpowiem, ponieważ na 99% pytań nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi. To irytujące. Irytujące tak samo jak moje irracjonalne, puste zachowanie. Milczę całymi dniami. Nie wiem dlaczego. Po prostu chyba chodzi o to, że nie odczuwam potrzeby rozmowy z kimś, bliskość fizycznej innych. Wolę tkwić sama w mojej zimnej skourupy, której nikt nie jest w stanie przebić. No może oprócz jednej osoby. „Daj sobie czas.” – ok.

sobota, 29 listopada 2014

I znów czuję się do niczego. A wystarczyło tylko odstawić leki na jeden dzień i znów jestem bardziej sobą niż kiedykolwiek indziej. Znów te myśli. Nazywam je Głosem. "Hej, a pamiętasz jak zraniłaś swoją Kropelkę i płakała Ci do telefonu, a ty nie byłaś w stanie nic powiedzieć? Nie dam ci o tym zapomnieć. Ranisz wszystkich dookoła, bo tylko to umiesz robić. Wiesz, że jesteś do niczego? Hehe, a może teraz odświeżę ci w pamięci to jak wszyscy na ciebie liczyli, że zachowasz sie dojrzale, gdy ojciec wywalił was z domu, a ty jak zwykle nawaliłaś. Ale miałam wtedy ubaw. Może umrzesz? Wszyscy troche popłaczą i minie im. Ale wiesz co? Wtedy nikt nie będzie wydawał na ciebie pieniędzy, ani poświęcał czasu. Tak będzie lepiej dla każdego. Nie męcz się. Odejdź." Dzięki Głosie, że dajesz mi "wsparcie".