Coś ze mnie uciekło. Przynajmniej takie mam wrażenie. Nie wiem
co się dzieje i o co tak naprawdę mi chodzi. Czuje się źle, czuje się podle,
czuję się wszystkiemu winna, czuje się samolubnie. Ja, ja, ja. Ciągle coś mi
nie pasuje. Gdzie ten szpikulec, który w wyobrażeniach wbijam sobie w serce? Taa…
Mam chore myśli. W sumie to nawet nie wiem co teraz piszę. W środku czuję się
jak pieprzona pustynia. Pusto. Chyba to „coś” o czym pisałam na początku to
właśnie te wszystkie emocje. Czytałam mój dziennik z przed dwóch lat. Boże…
Wtedy było dużo gorzej niż jest teraz. Jednak mimo wszystko nadal jestem tym
wyschniętym drzewem wyjedzonym od środka przez korniki i tylko blokującym
miejsce. Hej drwalu! Zetnij mnie. Pozostanie po mnie pień. Jakiś ślad dla tych,
którzy lubili czasem przy mnie posiedzieć. Przecież wciąż będę z Wami, tylko w
inny sposób. Nadal będę… Tak wiem. Wiem, że teraz Was ranię, wiem… Przepraszam.
Tak bardzo przepraszam… ja już nie wiem czego chcę. Przeczę sama sobie. Nie chce
odchodzić, ale jednocześnie chce. To w ogóle możliwe? Mam dość. Ten cały
pierdolnik w samej mnie. Ja już nie jestem w stanie go sama ogarnąć. Owszem,
pomaga mi przy nim stos ludzi, ale czy to ma sens skoro nie ma rezultatów? Ostatnio
zdałam sobie sprawę, że chyba powinnam zgodzić się, aby oddano mnie do „szpitala”.
Wtedy problem z głowy. Nie będzie trzeba się martwić. Ale ja się nie zgodziłam
na to. Chcę być problemem? Niee… Czy może jednak tak? Pogubiłam się… Nie wiem
nawet o co mi teraz chodzi. Nie umiem wziąć się w garść, a każę robić to innym.
Nienormalne. Hipokryzja obecna wszędzie i zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz