Nawaliłam. Znowu. Kiedy wreszcie przestanę robić z siebie
pierdołę i zacznę dbać nie tylko o swoje interesy, ale też mojej rodziny? To okropne,
gdy wiesz, że coś się sypie z twojej winy. I znowu to uczucie ogarniające mnie
od środka, wyżerającą mnie jak kwas. Jak przestać odczuwać, wciąż żyjąc? Źle
mi. Smutno mi. Ja nie chcę nikogo obciążać, bo już wystarczająco to robię. I znowu
Cię ranię tymi słowami. Już nawet nie będę przepraszać, bo jak już się to robi,
oznacza to, że się więcej ów zachowanie nie powtórzy. Jak pięknie widzisz na
załączonym blogu, ja co chwila Cię ranię. To smutne, gdy budzę się z pustką w
sobie, męczę się wszystkim – nie fizycznie lecz psychicznie – i staram się
trwać, chociaż co raz częściej brak mi sił. Ile to jeszcze potrwa? Dlaczego muszę
to wszystko znosić? Może jest jakiś sposób, aby to zło choć troszkę złagodzić? Ja
już sama nie wiem. Moje siły są na wyczerpaniu. Skąd mam wziąć nowe, skoro
stale są przeszkody? Dzisiejszy dzień… Boże, ja znowu zawiodłam! Teraz zrujnowałam
wszystko. Wykańczam wszystkich, a dzisiaj dobiłam… Mamo przepraszam… Gdybym
mogła cofnąć czas… Dlaczego takich kretynów jak ja dopuszczają do tak ważnych
spraw? Winny jest święty, a ofiara katem. Znów odebrałam Wam nadzieję, znów
zasiałam chaos, znów przywróciłam u Was strach, znów nie mogę wziąć się w
garść. To gdzie ten szpikulec do lodu? Coś mnie boli. Tak bardzo od środka. To
nie jest ból fizyczny, a jednak tak silny. Co jeszcze? Co jeszcze musi się
stać, żeby jeszcze bardziej zrujnować to, co już i tak jest zrujnowane?
Dlaczego po prostu wszyscy kurwa nie mogą być szczęśliwi? Dlaczego teraz? W takim
momencie? Wszystko się psuje? Gdy muszę wziąć się za siebie, wciąż są te
przeszkody, po których nie mogę wziąć się w garść? Chcę uschnąć jak ta biała
róża, którą Ci podarowałam. Wciąż będę, ale ususzona. Nie, nie chcę. Ja już ni
e mogę dać sobie z tym wszystkim rady? Czy ja znajduję się na jakiejś cholernej
pustyni? Jestem martwa, chociaż żyję. Dość.