sobota, 29 listopada 2014
I znów czuję się do niczego. A wystarczyło tylko odstawić leki na jeden dzień i znów jestem bardziej sobą niż kiedykolwiek indziej. Znów te myśli. Nazywam je Głosem. "Hej, a pamiętasz jak zraniłaś swoją Kropelkę i płakała Ci do telefonu, a ty nie byłaś w stanie nic powiedzieć? Nie dam ci o tym zapomnieć. Ranisz wszystkich dookoła, bo tylko to umiesz robić. Wiesz, że jesteś do niczego? Hehe, a może teraz odświeżę ci w pamięci to jak wszyscy na ciebie liczyli, że zachowasz sie dojrzale, gdy ojciec wywalił was z domu, a ty jak zwykle nawaliłaś. Ale miałam wtedy ubaw. Może umrzesz? Wszyscy troche popłaczą i minie im. Ale wiesz co? Wtedy nikt nie będzie wydawał na ciebie pieniędzy, ani poświęcał czasu. Tak będzie lepiej dla każdego. Nie męcz się. Odejdź." Dzięki Głosie, że dajesz mi "wsparcie".
środa, 26 listopada 2014
Wszystko jest inne. Nie mam na nic ochoty. Jestem zmęczona najdrobniejszą czynnością. Z niczego nie czerpie korzyści. Źle mi. Boje się następnego dnia. Co się może wtedy zdarzyć? Chodzące nieszczęście zemnie. Oj, ale nie ładnie jest się tak nad sobą użalać. Cicho głupie myśli...
Mam dość. Chodzę jak ta pierdoła nic nie mogąc osiągnąć. Zawodzę na każdej linii i czuje sie cholernie źle... Kawałki szkła w mojej duszy zamieniły się w piekielnie ostre metalowe drzazgi. Boli jak skurwysyn. Chcę się oderwać od rzeczywistości. Rozplynąć się. Puf i mnie nie ma. Puf i wracam. Piękne... Ktoś by się troszczył? Ktoś by pamiętał? Chyba tylko moja Kropelka. Po co się starać i trudzić? I tak dostaniemy po dupach. W życiu tak już jest - pomiata nami jak ostatnimi kurwami. A my jeszcze się staramy. Dajemy mu swój czas, umiejętności, pieniądze... Boże, czy Ty naprawde nie widzisz, że nam tu na Ziemi jest źle? Daj nam chociaż trochę znieczulenia...
Żyjemy. Nadal. Jak długo jeszcze? Tego nie wie nikt. A chciałoby wielu.
Mam dość. Chodzę jak ta pierdoła nic nie mogąc osiągnąć. Zawodzę na każdej linii i czuje sie cholernie źle... Kawałki szkła w mojej duszy zamieniły się w piekielnie ostre metalowe drzazgi. Boli jak skurwysyn. Chcę się oderwać od rzeczywistości. Rozplynąć się. Puf i mnie nie ma. Puf i wracam. Piękne... Ktoś by się troszczył? Ktoś by pamiętał? Chyba tylko moja Kropelka. Po co się starać i trudzić? I tak dostaniemy po dupach. W życiu tak już jest - pomiata nami jak ostatnimi kurwami. A my jeszcze się staramy. Dajemy mu swój czas, umiejętności, pieniądze... Boże, czy Ty naprawde nie widzisz, że nam tu na Ziemi jest źle? Daj nam chociaż trochę znieczulenia...
Żyjemy. Nadal. Jak długo jeszcze? Tego nie wie nikt. A chciałoby wielu.
sobota, 15 listopada 2014
Ranię. Jak gruby ostry kolec cierni wbijam się bezlitośnie w Twoją delikatną skórę. Nie chcę jej zostawić. Tkwię w niej i z każdym Twym ruchem ranię jeszcze bardziej. Nie tego chciałaś. Odejdź ode mnie. Wtedy nie będę Cię ranić. Miałam dawać szczęście i miłość, gdy sadziłaś mnie w swym sercu. Zamiast pięknęgo kwiatu, urósł ze mnie ogromny chwast. Nie zdolny do niczego dobrego. Wyrwij mnie. Jako paskudny chwast zatruwam Twą duszę i egzystencjonuję w niej jako dziura pełna bólu i cierpienia. Nie mogę na to pozwalać, abym nawet w nieświadomy sposób dopuszczała do tego. Nie chce, abyś tak miała. Przepraszam. Przepraszam, że nawet teraz Cię ranię. Wiem, że to czytasz. Zastanów się teraz. Naprawde Twoje życie jest po to, aby było zatrute przez chwast?
piątek, 14 listopada 2014
W życiu człowiek stara się nie błądzić, a nawet jeśli to zawsze odnajdzie dobrą drogę. A co jeśli ktoś jednak jej nie znajdzie? Chodzi rozbity, jego dusza jest jak milion stłuczonych kawałeczków szkła, które z każdą minutą wbijają się mocniej i nie dają o sobie zapomnieć. Ułudą jest to, że twierdzimy, iż przyzwyczailiśmy się do tego bólu. Nie ma nic mylnego. Cierpimy z dnia na dzień, a nasza dusza, która już i tak cierpi, błaga o zakończenie. Jednak jest "to coś", które nie pozwala na to. Więc błądzimy wciąż dalej i dalej. Chciałabym, aby ktoś wreszcie wskazał mi tą dobrą drogę. Nie chcę błądzić. Chcę żyć. Moja ramie krwawi. Boli, jak gdyby zostało oblane toksyczną substancją. Być może tym żrącym specyfikiem są te wszystkie emocje skryte pod kawałkami zbitego wewnętrznego szkła. Wewnętrzne rany bolą jeszcze bardziej, a najgorsze jest to, że po mimo starań nie tylko swoich, ale osób trzecich, one nie chcą zniknąć. To boli najbardziej. Marnowanie czasu tych wszystkich ludzi. Po co im jakaś osoba z kalectwem psychicznym? O nie, nie, nie. Myślmy pozytywnie. Więc mam nadzieję, że odpowiednia droga zostanie mi wskazana, bo sama nie umiem już od dawna na nią wejść. Błądzę w ciemnym lesie pełnym niebezpieczeńst i pokus, niczym krasnoludy i Bilbo w “Hobbicie” Tolkiena. Co skrywa tą tajemnicę, którą próbuję odkryć we własnej egzystencji? Jak ją odnaleźć? Chyba wtedy zrozumiem, w czym tak naprawdę jest ten problem i odnajdę ścieżkę. Uschnę szukając jej? Przecież wciąż będę mieć moją kropelkę życia. Dziękuję Ci, że jesteś.
czwartek, 13 listopada 2014
Staram się żyć. Oddychać. Funkcjonować. Tylko nie wiem na ile jeszcze starczy mi sił. Ostatnio chyba mam ich co raz mniej. Coś dziwnego dzieje się w moim wnętrzu. Nie mam na nic siły, ani ochoty. Mimo, że jestem zmęczona, nie mogę spać. Jednak, gdy uda mi się jakimś cudem zmrużyć oko mam te okropne koszmary. Tak więc, gdy rano muszę podjąć walkę z samą sobą, aby wstać z łóżka i "żyć" nie mam siły starać się kolejny raz, wiedząc że i tak nie ma po co. Kolejny tak samo beznadziejny dzień jak każdy inny. Staram się mówić, ale jakaś siła wewnątrz mnie nieustannie szepcze mi do ucha, że ludzi i tak nie interesuje to co mam im do powiedzenia i lepiej milczeć. Tak więc milczę. Być może dzięki temu jest lepiej. Mogę pozostać niewidzialna i bezpieczna. Zatracając się we własnych myślach tracę poczucie rzeczywistości i czasu. Wyobrażam sobie wtedy rzeczy, o których skrycie marzę, ale nie mam odwagi o nich głośno mówić. Tak bym chciała, aby kiedyś była możliwość, abym je wszystkie spełniła. Teraz ogranicza mnie strach. Boję się wstać z łóżka, pójść do ludzi, przymusu przebywania wśród nich. Czuję się wtedy niekomfortowo. Najlepiej schowałabym się w moją ciepłą norkę i zasnęła snem długim i szczęśliwym. Żyjąc w ciszy i strachu chowam się jak ten cień, który umyka przed porankiem, aby nie zostać przemienionym w nicość. Tak i ja uciekam w według mnie bezpieczne miejsca i przeczekuję. Jestem tchórzem. Przeraża mnie moje własne prawdziwe ja. Nie jestem w stanie siebie zaakceptować, a co dopiero pokochać. Plącząc się w tym całym chaosie staram się nie uschnąć jak ta róża z kolcami pozbawiona wody. Starając się "żyć" staram się też dawać nadzieję innym. Raczej jednej osobie. Więc jak ta usychająca róza z kolcami mam tą jedną kropelkę wody, która codziennie daje mi nadzieje na to, że kiedyś wszystko co we mnie już dawno uschło, powróci do życia i rozkwitne nowymi kwiatami, a wszelkie kolce znikną. Wtedy naprawdę zacznę żyć. Teraz jednak muszę wrócić do teraźniejszości, w której wciąż usycham łapczywie sięgając po moją jedyną kropelkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)